Minister sprawiedliwości może przystępować do każdej sądowej sprawy o wynagrodzenie sędziego, referendarza lub asystenta sędziego, jakie wytaczają oni prezesom swych sądów - przewiduje nowelizacja Prawa o ustroju sądów powszechnych, która w środę weszła w życie.
Zmiana - której projekt przygotowali w poprzedniej kadencji Sejmu posłowie PO - dotyka dyskutowanej szeroko kwestii relacji pomiędzy ministrem sprawiedliwości a sądownictwem i w związku z tym wywołuje liczne kontrowersje.
Sejm przyjął tę nowelizację w pierwszej połowie września, jednak Senat opowiedział się za jej odrzuceniem. Ostatecznie w początkach października Sejm opowiedział się przeciwko uchwale Senatu odrzucającej ustawę. Nowelizacja trafiła więc do podpisu prezydenta i w końcu października została podpisana przez Andrzeja Dudę.
Nie zmieniło to jednak krytycznych ocen, jakie pod adresem nowego przepisu formułuje środowisko sędziowskie. - To fatalna nowelizacja, instrumentalne i nieprzemyślane traktowanie ustawy o ustroju sądów. Nie podoba nam się takie rozwiązywanie problemów bieżących poprzez nowelizację ustawy ustrojowej - powiedział rzecznik prasowy Krajowej Rady Sądownictwa sędzia Waldemar Żurek. Dodał, że Rada zastanowi się, czy będzie skarżyła te przepisy do Trybunału Konstytucyjnego.
Nowelizacja pozwala ministrowi na przystępowanie do procesów jako tzw. interwenient uboczny (czyli osoba mająca interes prawny w rozstrzygnięciu danej sprawy), ale bez konieczności wykazywania tego interesu prawnego - w przeciwieństwie do pozostałych, którzy muszą go wykazywać, a ostateczną decyzję o dopuszczalności przystąpienia do sprawy wydaje sąd orzekający. W tym wypadku przystąpienie ministra nie będzie zależało od decyzji sądu.
Projekt zrodził się w związku z sytuacją kierowania płacowych pozwów sędziów przeciwko prezesom sądów, podczas gdy to minister sprawiedliwości jest dysponentem części budżetu państwa dotyczącej wydatków płacowych dla sędziów i pracowników wymiaru sprawiedliwości.
W dyskusjach ekspertów nowela wywoływała kontrowersje, bo zmienia zasadę równości stron z kodeksu cywilnego. Od czasów Kodeksu Napoleona stanowi ona, że przed sądem cywilnym prawa każdego są równe. Wskazywano, że w tej sytuacji powinno się też uznać, że na przykład w sprawach z pozwu nauczycieli o ich pensje powinno się też dopozywać ministra edukacji.
Za odrzuceniem nowelizacji opowiadało się m.in. Stowarzyszenie Sędziów Polskich "Iustitia". "Projekt wpisuje się w trwającą od kilku lat serię zmian Prawa o ustroju sądów powszechnych, których jedynym bodajże wspólnym mianownikiem jest poszerzenie władzy ministra sprawiedliwości nad wymiarem sprawiedliwości, a jednocześnie ograniczenie niezawisłości sędziów i niezależności sądów" - wskazywało.
Również KRS podczas prac nad nowelizacją podkreślała, że minister sprawiedliwości ma prawo dbać o budżet, ale taka zmiana jest wyrazem braku zaufania do sądów, które oceniono jako niestosujące prawa.
W sierpniu w Sejmie potrzebę nowelizacji uzasadniał wiceminister sprawiedliwości Jerzy Kozdroń. - Patrzymy na praktykę, jaka się wytworzyła - naszym zdaniem jest ona zła. Sędziowie występują o podwyżkę wynagrodzenia do sądu, a rozpatrują to ich własne sądy - prezesi sądów nie prowadzą należytej polemiki z pozywającymi. Były sytuacje, gdy prezes sądu przyznał niesłusznie podwyżki sędziom - interweniowaliśmy, ale prezes tego nie uchylił. Boimy się, że rozumiejąc tak daleko idącą niezależność sądów, te sądy mogą wysadzić budżet w powietrze, na co minister nie będzie miał wpływu - mówił.