Aż 140 miliardów złotych powinno oddać państwo Polakom, którzy utracili majątki za czasów PRL. Tymczasem kolejny rząd robi wszystko, by tych pieniędzy nie wypłacić. Premier chce położyć rękę na Funduszu Reprywatyzacji i kosztem poszkodowanych ratować budżet państwa. To w praktyce może pogrzebać reprywatyzację.
Na Funduszu Reprywatyzacji od 2001 roku uzbierało się 4,7 miliarda złotych. Rada Ministrów chce zagarnąć z tych pieniędzy miliard złotych i zmniejszyć wpływy do niego w kolejnych latach.
*Fundusz Reprywatyzacji *powstał, bo od 20 lat politycy nie potrafią przeprowadzić jednorazowej reprywatyzacji. Z niego opłacane są odszkodowania wywalczone w sądach. Rząd twierdzi, że do takiego posunięcia zmusiła go sytuacja budżetowa ioszacowany na przyszły rok deficyt w wysokości 52 miliardów złotych. Teraz desperacko szuka pieniędzy, które zmniejszą dziurę budżetową.
Według ministrów Fundusz Reprywatyzacji idealnie się do tego nadaje. Uzbierało się już na nim sporo (4,7 mld złotych) i wciąż jest zasilany. Dodatkowo co roku wpływy znacznie przewyższają wypłaty - czyli odszkodowania wywalczone przez Polaków w sądach. W 2009 r. wydano na nie jedynie 3,5 proc. z sumy, którą udało się w tym roku zgromadzić.
Źródło: Ministerstwo Skarbu Państwa
Dlatego na rozpoczynającym się dziś posiedzeniu Sejm będzie głosował pomysł rządu, by część pieniędzy z Funduszu Reprywatyzacyjnego zabrać do budżetu. Dodatkowo Rada Ministrów chce ograniczyć wpływy do FR. Obecnie trafia do niego 5 proc. akcji z kapitału początkowego spółki. Według nowej koncepcji ma to być jedynie 1,5 procent. Różnica między wpływami wyniesie 688 milionów złotych.
Źródło: Ministerstwo Skarbu Państwa
Czy rząd ma racje, twierdząc że na reprywatyzację zebrano wystarczająco dużo pieniędzy? Ciężko jest mu ją przyznać, gdy 4,7 miliarda zderzy się z kwotą 140 miliardów, które państwo jest winne wierzycielom. Adwokaci reprezentujący w sądach ludzi, którzy walczą o odszkodowania wskazują inny powód - niskich corocznych wypłat.
Rząd zebrał za dużo, bo za mało wypłaca
- _ To bzdura i demagogia _ - mówi o argumentach rządu mecenas Józef Forystek, który reprezentuje Polaków w sprawach dotyczących rekompensaty za zagrabiony majątek. - _ Wypłaty są tak małe, dlatego że administracja na zlecenie polityków robi wszystko, co może, by tych pieniędzy nie wypłacać. Domaga się dokumentów z 1939 roku, zaskarża wszystkie postanowienia. By rozpocząć dochodzenie człowiek musi wpłacić do sądu 100 tys. złotych. To oczywiście początek wydatków _ - wyjaśnia prawnik.
50 miliardów - własności mienia na taką kwotę nie da się już udowodnić.
Jego opinię potwierdzają dane Najwyższej Izby Kontroli, która w 2007 roku zbadała proces reprywatyzacyjny. Chociaż Międzynarodowy Trybunał Praw Człowieka nakazał wypłacanie odszkodowań zabużanom już w 2005 roku, to pod koniec 2007 państwo wypłaciło pieniądze tylko 75 osobom - gdy uprawnionych jest 58 tysięcy. Oczekują oni na rekompensaty za pozostawione na wschodzie domy, kamienice, dworki i grunty rolne.
Kontrolerzy NIK stwierdzili też, że resorty drastycznie przeciągają terminy rozpatrywania wniosków reprywatyzacyjnych. W Ministerstwie Gospodarki czekało się 5 lat, a w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi aż 15.
- _ Ta metoda opóźniania i zniechęcania dziedziczona jest przez kolejne ekipy rządzące _ - mówi mecenas Forystek. - _ Ona jest wygodna z kilku powodów. Wymierają uprawnieni do rekompensat, kolejnym spadkobiercom coraz trudniej jest udowodnić dług. Sporo ludzi się po prostu zniechęca - _dodaje.
Sprawa najważniejsza, czyli widmo spłaty całości
W ten **sposób kolejne rządy robią jeszcze jedną ważną rzecz - odsuwają w czasie widmo spłaty wszystkich wierzycieli. W odróżnieniu od codzienność politycznej w przypadku reprywatyzacji jeden po drugim kontynuują strategię zmniejszania kwoty, którą trzeba będzie zwrócić ograbionym ludziom.
Gdy powstała ustawa z 2001 roku, państwo chciało oddać 70 procent z 95 miliardów prognozowanych roszczeń. Miało to być 67 miliardów złotych. W najświeższym projekcie ustawy, który czeka na lepsze czasy w stałym Komitecie Rady Ministrów, zapisane jest, że na wypłatę roszczeń rząd wyda tylko 20 miliardów złotych.
W kontekście nowych pomysłów rządu na ogołocenie Funduszu Reprywatyzacyjnego, który ma być podstawową składową tych miliardów, wygląda na to, że i tych pieniędzy nie da się szybko wypłacić.
*Zabużanie, Żydzi, wywłaszczeni mocą dekretów bierutowskich i powojennej nacjonalizacji - *to grupy walczących o odszkodowania od państwa.
- _ Rzeczywiście, nie radzimy sobie z reprywatyzacją _ - przyznaje szef sejmowej Komisji Finansów i poseł PO Paweł Arndt. - _ Prosimy jednak o zrozumienie, działamy w warunkach wyższej konieczności. Z powodu kryzysu finansowego borykamy się z poważnym deficytem budżetowym. Dług publiczny to nasz priorytet _- dodaje.
Takie tłumaczenie gani jednak ekonomista prof. Stanisław Gomułka. Tłumaczy on, że są to doraźne rozwiązania, które nie biorą pod uwagę najważniejszej sprawy.
- _ Te zobowiązania to przecież też dług publiczny, tylko ukryty. Kiedyś będzie je trzeba spłacić _ - wyjaśnia profesor. - _ Zabieranie pieniędzy na spłatę jednego długu publicznego, by pokryć inny, to błędne koło. To nie jest żadne rozwiązanie _ - napomina.
Jego słowa potwierdza fakt, że domagających się rekompensat ciągle przybywa. Szacowane na podstawie składanych wniosków kwoty do spłaty regularnie rosną.
Źródło: Ministerstwo Skarbu Państwa
Według profesora Gomułki, do spłaty tych zobowiązań szybciej niż Międzynarodowy Trybunał Praw Człowieka, mogą zmusić rząd kłopoty z inwestycjami.
- _ Z nierozwiązaną sprawą reprywatyzacji wiąże się nieuregulowane prawo własności wobec wielu nieruchomości i działek w naszym kraju _ - mówi prof. Gomułka. - _ Tym sposobem wiele procesów inwestycyjnych w naszym kraju czeka na rozwiązanie sprawy odszkodowań. _
Doskonałym przykładem takiej sytuacji jest Warszawa. Roszczenia sięgają tam 40 miliardów złotych. Szacuje się, że aż 1000 domów i placów mogą dotyczyć reprywatyzacyjne postępowania, które zamrażają kluczowe decyzje w ich sprawie.