Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Kamerun - słabe ogniwo w wojnie z afrykańskimi dżihadystami

0
Podziel się:

Położony między sawannami Sahelu i porośniętymi dżunglą wybrzeżami Zatoki Gwinejskiej Kamerun uważany jest za słabe ogniwo w wojnie, jaką afrykańscy talibowie przenoszą na kolejne kraje w tej części kontynentu.

Kamerun - słabe ogniwo w wojnie z afrykańskimi dżihadystami
(Zoriah/Flickr)

Sahel nazywany jest w Afryce granicą między jej północną, muzułmańską częścią, a południem, gdzie króluje chrześcijaństwo. W położonych w tym regionie krajach, od początku ich istnienia wyznawcy obu religii toczą rywalizację o władzę i dominację. W ostatnich latach walka w coraz większej liczbie państw przeradza się w wojny domowe.

W Sudanie półwieczna wojna między muzułmańską północą i chrześcijańskim południem doprowadziła w 2011 r. do rozpadu państwa. Spory między muzułmańską północą i chrześcijańskim południem rozsadzają Nigerię od samego jej powstania, a 10 lat temu konflikt ten przerodził się w rebelię, którą na północy kraju wywołali miejscowi talibowie z ruchu Boko Haram.

Czytaj więcej [ ( http://static1.money.pl/i/h/84/m279124.jpg ) ] (http://prawo.money.pl/aktualnosci/wiadomosci/artykul/przywodca;al-kaidy;oglosil;wytyczne;dla;dzihadu,147,0,1383315.html) *Al-Kaida dostała nowe wytyczne dla dżihadu * Zawahiri wzywa do powściągliwości w atakowaniu członków innych wyznań muzułmańskich i niemuzułmanów.
Konflikt między rządzącymi z chrześcijańskiego południa, a dyskryminowaną muzułmańską północą stał się na początku XXI w. przyczyną wojny domowej na Wybrzeżu Kości Słoniowej, ostatnio w Republice Środkowoafrykańskiej, a od lat grozi Czadowi. W Mali spór między rządzącym południem i pokrzywdzoną północą doprowadził w 2012 r. do zbrojnej rebelii, secesji Tuaregów, a w końcu do powstania tam saharyjskiego kalifatu Al-Kaidy, rozbitego dopiero w wyniku zbrojnej interwencji Francji w 2013 roku.

20-milionowy Kamerun starał się trzymać z dala od burz, przetaczających się przez sąsiednie państwa. Zamieszkany w połowie przez chrześcijan i jednej czwartej przez muzułmanów, uniknął religijnych i regionalnych waśni. Przyczyniła się do tego prowadzona przez Kamerun polityka izolacji, a także panująca w nim tyrania. Tyranem był pierwszy prezydent Ahmadou Ahidjo (1960-82); jest nim także Paul Biya, który go zastąpił i nieprzerwanie rządzi do dziś.

81-letni Biya (z 32-letnim prezydenckim stażem jest dziś obok przywódców Gwinei Równikowej, Zimbabwe i Angoli jednym z najdłużej panujących szefów państw na całym świecie) nie wtrącał się w sprawy sąsiadów, ale nie życzył też sobie, by ktokolwiek wtrącał się do jego rządów. Nie uległ nawet Zachodowi, który na początku lat 90. wymuszał na całej Afryce wielopartyjne demokracje. Biya przeprowadzał wybory, ale tak, żeby je seryjnie wygrywać (po ostatniej elekcji w 2011 r. ma zapewnione panowanie do 2018 r. a potem będzie się mógł ubiegać o nową 7-letnią kadencję). Nie tolerował żadnych rywali do władzy, a podległe mu policja i wojsko tłumiły najmniejsze próby buntów.

Niepokoje z sąsiedztwa zakłóciły w końcu także kameruńską autokrację. Jesienią 2013 r. z północy zaczęli się przekradać do Kamerunu ścigani przez nigeryjskie wojsko talibowie z Boko Haram. Wiosną 2014 r. od wschodu, z Republiki Środkowoafrykańskiej zaczęli uciekać do Kamerunu muzułmańscy partyzanci z ugrupowania Seleka, którzy po 9-miesięcznych rządach w Bangui, przegrali wojnę z chrześcijańskimi bojówkami. W północnej, najbardziej zacofanej i zamieszkanej przez muzułmanów części Kamerunu, rebeliantci z sąsiedztwa tworzyli bazy, a kameruńska armia, nieprzywykła i niewyszkolona do walki z partyzantką nie była w stanie zatrzymać nieproszonych przybyszów.

O ile partyzanci z Republiki Środkowoafrykańskiej przegrupowują się jedynie w Kamerunie i wracają do siebie na wojnę, bojownicy z Boko Haram przenieśli na kameruńską stronę granicy, w góry Mandara, swoją kwaterę główną, skąd wyruszają na zbrojne rajdy do Nigerii i gdzie kryją się przed pościgiem nigeryjskiego wojska. Zapewniali władze Kamerunu, że pozostawieni w spokoju, nie będą się wtrącać w kameruńskie sprawy. Emir Boko Haram Abubakar Shekau leczył się nawet w Kamerunie z ran. Ostatnio jednak nigeryjscy talibowie zaczęli porywać w północnym Kamerunie cudzoziemców dla okupu, a nawet napadli na tamtejszą chińską fabrykę, biorąc do niewoli 10 Chińczyków.

Póki mógł, Kamerun unikał konfliktu z Boko Haram, narażając się na pretensje ze strony Nigerii, z którą od lat toczy zresztą graniczne spory. Ulubioną przez prezydenta Biyę strategię izolacji skomplikowało kwietniowe uprowadzenie przez Boko Haram ponad 200 dziewcząt z Chiboku. Rozgłos, towarzyszący porwaniu sprawił, że w wojnę z Boko Haram zaangażował się Zachód, a na majowej naradzie w Paryżu Biya musiał zobowiązać się do współpracy z sąsiadami z Nigerii, Nigru i Czadu w wojnie z afrykańskimi dżihadystami.

W odpowiedzi emirowie z Boko Haram zagrozili Kamerunowi, że jeśli wystąpi przeciwko nim, podbuntują przeciwko Biyi kameruńskich muzułmanów, narzekających, że prezydent-chrześcijanin traktuje ich jak obywateli gorszej kategorii.

Zachód nie zamierza jednak ustępować. Obawia się, że bezdroża w północnym Kamerunie staną się kryjówką nie tylko rebeliantów z Nigerii i Republiki Środkowoafrykańskiej, ale partyzancką akademią, sztabem i magazynem szmuglowanej z Libii broni także dla ich pobratymców z Mali, Mauretanii, Sudanu czy Sahary, którzy w końcu mogą uznać, że zamiast toczyć swoje lokalne wojny lepiej zjednoczyć się i wspólnie przystąpić do świętej wojny przeciwko chrześcijanom i Zachodowi.

Czytaj więcej w Money.pl
"Będziemy walczyć, by Francuzi nie brali udziału" Francuski prezydent Francois Hollande oświadczył, że podjęte zostaną wszelkie kroki, aby powstrzymać francuskich obywateli przed udziałem w walkach u boku terrorystów poza granicami kraju.
Kolejne zamachy zmniejszają szansę na pokój Co najmniej 15 talibskich bojowników zginęło w ataku pakistańskich sił powietrznych na ich kryjówki na obszarach plemiennych w północno-zachodniej części Pakistanu.
Przyznali się do zamachu w Egipcie Dżihadystyczne ugrupowanie Ansar Bajt al-Makdis wzięło na siebie odpowiedzialność za przeprowadzenie w niedzielę zamachu bombowego na egipski autobus turystyczny na Synaju, w którym zginęli trzej turyści z Korei Południowej.
wiadomości
wiadmomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)