Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Eksperci ostro o obietnicach Komorowskiego

0
Podziel się:

-To tak jakby zapytać, czy chciałbyś być bogaty i zdrowy? - kwitują propozycje prezydenta. Oceniają też pomysły na jednomandatowe okręgi.

Eksperci ostro o obietnicach Komorowskiego
(PAP/Marcin Obara)

Pytanie w referendum o zasadę rozstrzygania wątpliwości podatkowych na korzyść podatnika to nie najlepszy pomysł - uważa większość ekspertów. Ich zdaniem to tak jakby zapytać w referendum: czy chciałbyś być bogaty i zdrowy? Politolodzy krytykują podchwycenie przez prezydenta haseł konkurencji na rozpowszechnienie jednomandatowych okręgów wyborczych.

Prezydent Komorowski zapowiedział w poniedziałek, że chce referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych, zmian systemu finansowania partii politycznych z budżetu państwa oraz zmian w systemie podatkowym.

Zmiany w systemie podatkowym miałyby obejmować wprowadzenie do systemu podatkowego zasady "in dubio pro tributario" (rozstrzyganie wątpliwości na korzyść podatnika). Prezydent wysunął tę propozycję po ogłoszeniu wyników sondażowych I tury wyborów prezydenckich.

- Na temat zasady in dubio pro tributario wypowiadają się superfachowcy, a i tak się różnią - podkreślił Piotr Kuczyński z firmy Xelion.

Jego zdaniem zadawanie takiego pytania w referendum jest niezbyt sensowne. Jak zaznaczył, tzw. człowiek z ulicy na pytanie, czy ma być wprowadzona zasada, że wszystkie wątpliwości będą rozstrzygane na korzyść podatnika, odpowie oczywiście: tak. To jest pytanie z cyklu, czy chciałbyś być bogaty i zdrowy - mówi analityk.

Podkreślił, że w sprawie tej zasady diabeł leży w szczegółach. Nie wiadomo, co to znaczy wątpliwości rozstrzygane na korzyść podatnika. Czy chodzi o wątpliwości w prawie, czy wątpliwości w dokumentacji złożonej przez podatnika. Jeśli wątpliwości w prawie, to urząd skarbowy zawsze powie, że ma rację. W tym drugim przypadku może dojść do sytuacji, że urząd nawet przestępcy będzie musiał pójść na rękę - argumentuje Kuczyński.

Podobny pogląd prezentuje ekspert podatkowy Roman Namysłowski. - To nie jest temat, który wymagałby pytania społeczeństwa w tak otwarty sposób, bo to jest specyficzna i trudna kwestia - zaznaczył.

Również on porównuje to pytanie do pytania przeciętnego Polaka, czy chciałby być piękny i młody. Każdy odpowie, że tak, ale nikt się nie zastanowi, ile trzeba będzie za to zapłacić - przekonuje.

Zdaniem Namysłowskiego zasada in dubio pro tributario jest trudna koncepcyjne, głosy na jej temat wśród ekspertów są podzielone i wiele zależy od tego, jakie będzie szczegółowe brzmienie tego przepisu. Tym niemniej uważa, że jest możliwe takie zapisanie tej zasady, by była korzystna dla podatników, dawała im możliwość skutecznej realizacji własnych interesów w relacjach z organami podatkowymi, a zarazem by nie burzyła systemu podatkowego.

Szef komisji kodyfikacyjnej pracującej nad nowym rządowym projektem ordynacji podatkowej prof. Leonard Etel wskazuje, że zasada in dubio pro tributario to jest tzw. dyrektywa drugiego stopnia, ważna przy interpretacjach przepisów podatkowych. - Gdy pojawiają się wątpliwości, co do określonego przepisu i nie sposób ich rozstrzygnąć, stosuje się tzw. dyrektywy drugiego stopnia - wyjaśnia.

Prof. Etel potwierdza, że zasada ta, wraz z kilkunastoma innymi ogólnymi zasadami prawa podatkowego, znajdzie się w nowej ordynacji podatkowej, której przedstawienie zapowiada rząd. - Ale nad brzmieniem trzeba jeszcze popracować - zastrzegł. Przyznał też, że zasadę tę "można zapisać lepiej, niż zrobił to w swoim projekcie prezydent.

Tym niemniej, jego zdaniem, akurat o zasadę można zapytać w referendum, skoro są wątpliwości, czy powinna się znaleźć w nowym systemie prawnym.

Prezydent już w grudniu zaproponował projekt nowej ordynacji podatkowej, zawierający zasadę in dubio pro tributario. Kształt tej propozycji Bronisława Komorowskiego negatywnie ocenił jednak resort finansów, zapowiadając przedstawienie swojego pomysłu w tej sprawie.

Jednomandatowe okręgi wyborcze to też populizm

Jednomandatowe okręgi wyborcze nie likwidują, a wzmacniają pozycję dużych partii; w Polsce klasyczne JOW-y doprowadziłyby do systemu dwupartyjnego, bardziej zróżnicowany efekt mógłby przynieść ewentualnie system mieszany - ocenili eksperci.

Wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych, w których wybory są większościowe, jako sposobu na odpartyjnienie życia publicznego jest postulatem Pawła Kukiza, który według sondażowych wyników, zajął trzecie miejsce w wyborach prezydenckich, uzyskując pond 20 proc. poparcie. Ubiegający się o reelekcję prezydent Bronisław Komorowski zapowiedział w poniedziałek, że chce zarządzić za zgodą Senatu ogólnokrajowe referendum, które dotyczyłoby m.in. wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. Na dyskusję o JOW-ach otwarty jest też kandydat PiS Andrzej Duda, któremu sondaże dają zwycięstwo w pierwszej turze wyborów i który w II turze, 24 maja, spotka się z Komorowskim.

Według konstytucjonalisty, profesora Uniwersytetu Gdańskiego Piotra Uziębło, jednomandatowe okręgi wyborcze mają więcej wad niż zalet. - Podstawową zaletą tego systemu jest to, że jest on bardzo czytelny dla wyborców. Wyborca oddaje głos na konkretnego kandydata i ten spośród nich, który uzyska najwięcej głosów, uzyskuje mandat - powiedział.

Jak zaznaczył, praktyka pokazuje, że nieprawdziwy jest argument zwolenników JOW-ów, według których sprzyjają one odpartyjnieniu wyborów, bo kandydaci nie startują z list partyjnych tylko indywidualnie. Zwrócił uwagę, że w państwach, w których ten system działa, na przykład Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych, uzyskanie mandatu przez kandydata niezależnego jest rzeczą zupełnie incydentalną.

- W ostatnich wyborach w Wielkiej Brytanii mamy jeden taki mandat, uzyskany przez kandydatkę w jednym z okręgów w Irlandii Północnej. Jest to jednak osoba, która miała ciche wsparcie jednej z partii politycznych; to nie jest kandydatka stricte niezależna - powiedział Uziębło.

Podobną sytuację - zaznaczył - mieliśmy w Polsce w ostatnich wyborach do Senatu: na sto mandatów jedynie trzy uzyskali kandydaci niezależni. - Tyle że zarówno Marek Borowski jak Włodzimierz Cimoszewicz startowali wprawdzie z własnego komitetu, ale byli po cichu wspierani przez PO, która nie wystawiła przeciwko nim kontrkandydatów i popierała ich w sposób nieformalny - dodał.

Drugą kwestią podkreślaną przez zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych - mówił konstytucjonalista - jest to, że przy takim systemie partie polityczne nie mają decydującego wpływu na wystawianie kandydatów.

- To też jest fikcją, bo jeżeli znowu spojrzymy na Wielką Brytanię, to tam właśnie organizacje partyjne decydują, kto w którym okręgu zostanie wystawiony. Bardzo często kandydaci, którzy są popierani przez władze partyjne, otrzymują okręgi, gdzie szanse na mandat są duże, natomiast kandydaci niewygodni dostają miejsca w tych okręgach, w których dana partia raczej szans na mandat nie ma - powiedział Uziębło.

Pytany, dlaczego mechanizm, który w teorii ma służyć kandydatom niezależnym i małym partiom, w praktyce działa na rzecz dużych partii, podkreślił, że kandydaci dużych formacji mogą liczyć na machiny partyjne, które są niesłychanie sprawne w prowadzeniu kampanii wyborczej.

- Ponadto w grę wchodzi przyzwyczajenie wyborców, którzy - mimo różnych haseł i zaklęć - w praktyce nie głosują na kandydatów tylko na szyldy partyjne - powiedział. Jak dodał, przykładem tego mechanizmu są ostatnie wybory samorządowe w Polsce, które po raz pierwszy zostały przeprowadzone w systemie większościowym we wszystkich gminach z wyjątkiem miast na prawie powiatu.

- Jeśli spojrzymy na wyniki, to w większości przypadków decydowały jednak szyldy partyjne - powiedział. Jak dodał, z badań przeprowadzonych przez niego w województwie pomorskim wynika, że łącznie kandydaci niezależni, startujący z własnego komitetu, zdobyli nieco ponad 1 proc. mandatów.

Socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego dr Jarosław Flis zaznaczył, że pod pojęciem "jednomandatowe okręgi wyborcze" kryje się wiele rozwiązań: istnieje przynajmniej siedem podstawowych systemów stosujących jednomandatowe okręgi wyborcze, z których każdy ma odmienne konsekwencje.

- Mamy system stosowany w Wielkiej Brytanii. On ma swoje zalety, ale one nie odpowiadają oczekiwaniom, o których się w pierwszej kolejności w Polsce mówi, na przykład system ten nie likwiduje władzy central partyjnych, tylko ją wzmacnia. W stosunku do obecnego polskiego systemu nawet zwiększa kierowanie się identyfikacjami partyjnymi - powiedział Flis.

- Poza tym nie wiem, czy w Polsce jesteśmy przygotowani na to, że wybory będą się odbywać w pasie pomiędzy Częstochową, Kaliszem a Toruniem, bo w całej reszcie będzie z góry wiadomo, kto wygrywa, jak to się dzieje w Anglii, gdzie walka się toczy tak naprawdę tylko w co dziesiątym okręgu - dodał ekspert.

Flis podkreślał jednak, że istnieją takie rozwiązania uwzględniające jednomandatowe okręgi wyborcze, które w Polsce by się sprawdziły. W jego ocenie takim systemem jest ten obowiązujący np. w Niemczech, który jest systemem mieszanym, gdzie połowa posłów uzyskuje mandaty w okręgach jednomandatowych, a połowa jest wybierana z list partyjnych. Przy zastosowaniu takiego systemu w Polsce w Sejmie znaleźliby się też posłowie PO z Podkarpacia i posłowie PiS z woj. zachodniopomorskiego - ocenił.

Według niego wprowadzenie jednomandatowych okręgów bez dodatkowych urozmaiceń doprowadzi do sytuacji, jaka jest dziś w Senacie, gdzie dominują dwie największe partie: PO i PiS. Wprowadzenie JOW-ów oznaczałoby z grubsza tyle, że na zachód od Konina nie będzie żadnego posła PiS, a na wschód od Radomia nie będzie posłów PO". Posłów mniejszych partii nie będzie wcale - mówił Flis.

Zdaniem Flisa polski system wyborczy jest fatalny, natomiast nie każda zmiana będzie zmianą na lepsze i nie każda zmiana przyniesie takie efekty, jak obiecują jej zwolennicy.

O tym, że wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych doprowadziłoby w Polsce do systemu dwupartyjnego, przekonany jest szef Instytutu Spraw Publicznych Jacek Kucharczyk. Nie rozumiem, jaka idea przyświeca panu Kukizowi. On zachowuje się jak karp, który żąda przyśpieszenia Bożego Narodzenia - powiedział ekspert. Kucharczyk zaznaczył, że gdyby w jesiennych wyborach parlamentarnych obowiązywały JOW-y, w Sejmie zasiedliby jedynie przedstawiciele PiS i PO.

Największym niebezpieczeństwem dla demokracji - zdaniem Kucharczyka - byłoby połączenie JOW-ów i likwidacji subwencji dla partii politycznych. Wtedy najbogatsi mogliby organizować partie i wręcz kupować sobie głosy. To byłby model oligarchiczny, jak na Ukrainie - ocenił.

Czytaj więcej w Money.pl
Apel do kandydatów. "Ujawnijcie umowy!" Piotr "Vagla" Waglowski chce by kandydaci na prezydenta ujawnili wszystkie umowy, które podpisała Kancelaria Prezydenta oraz partie PiS i PO.
Fiskus torpeduje zmiany w podatkach Z dokumentu do którego dotarli dziennikarze "PB" wynika, że Ministerstwo Finansów sprzeciwia się najważniejszym zaproponowanym przez prezydenta zmianom w prawie podatkowym.
Co będzie, gdy partie stracą dotacje z kasy państwa? - _ System finansowania partii politycznych wymaga zmiany _ - oceniają eksperci i wskazują zagrożenia.
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)